Vincent nie miał świetnego dnia. Prawdę mówiąc, miał kilka gorszych miesięcy. I chociaż trzymał się całkiem nieźle, teraz miał ochotę po prostu zawrócić, pójść do swojej komnaty i zostać w niej przez kilka następnych tygodni. Niestety, nie było mu to dane – chwilę po swoim jakże żałosnym upadku usłyszał głos McBride'a i ujrzał jego wyciągniętą dłoń. Świetnie, ze wszystkim ludzi na świecie to właśnie on mył świadkiem jego żałosnego tańca na lodzie.
— Nie powiedziałbym. — Burknął pod nosem, przyjmując pomoc. Dosłownie trzy sekundy potem już tego żałował, bo przeciążony jego ciężarem McBride zaczął chwiać się na lodzie i lecieć prosto na niego. Świetnie. Tylko tego im brakowało. Kanapki z nauczycieli tuż pod wejściem do herbaciarni.
Walentynki 1939