Vincent przez dosłownie kilka chwil czuł się całkiem nieźle – niby dupa dalej go bolała ale przynajmniej było ciepło i Leslie zdawał się nie być na niego naburmuszony. Mogli nawet porozmawiać nad... Walentynkową ofertą herbaciarni, świetnie. Może McBride nie widział w tym niczego dziwnego, ale on sam był oczywiście bardziej uczulony na takie rzeczy. Z oczywistych powodów. I już nawet miał powiedzieć coś w miarę zabawnego, kiedy usłyszał o planach McBride'a i od razu spochmurniał.
— Na wieczór? To może się pospiesz, w pociągu spędzisz przynajmniej cztery godziny a dzieciaki będą tu siedzieć przynajmniej do osiemnastej. — Wymamrotał naburmuszony. Pewnie jechał do tej swojej dziuni na to całe głupie święto. Jak niewiele było trzeba, żeby zepsuć mu nastrój?
— Pozdrów narzeczoną jak już dojedziesz.
Walentynki 1939