Prawa była taka, że Vincent jakby chciał to by do tego Londynu pojechał. Ale nie chciał, bo po co? Żeby napluć na żonę? Ha, dobre sobie. Już wolał siedzieć i pilnować dzieciaków w herbaciarni – na które z resztą co jakiś czas spoglądał, upewniając się, że nie robią niczego złego. Szczególnie, że Vali's Day było wyjątkowym świętem, takim podczas którego dzieci zapominały o szacunku do samych siebie.
— No jak chcesz spędzić tam całą noc. Nie masz przypadkiem jutro z rana zajęć? O jedenastej? — Spytał, nadal naburmuszony ale i trochę ciekawy. Czy znał plan zajęć McBride'a na pamięć? Być może.
— Och. Naprawdę? — Wydawał się być szczerze zaskoczony i aż przeniósł spojrzenie z jakiegoś gówniarza na twarz Lesliego. Ciekawe, czemu się rozstali. I kiedy? Nie mógł przecież od tak spytać, nie?
— Nie bardzo. Najchętniej w ogóle bym dzisiaj nie wychodził z komnaty.
Walentynki 1939