Cecille była osobą dość wybuchową i skorą do kłótni, to nie podlegało żadnym dyskusjom. Ale w tej chwili nie wyglądała na kogoś, kto chciałby się pokłócić albo wyżyć, co w pewnym stopniu było po zwyczajnie zaskakujące. Nie byłą szczęśliwa – prędzej wystraszona i niepewna. Nie wątpiła w to, że nie nadawała się na matkę. Ba, wcale nią być nie chciała. Larrain na pewno zdawał sobie z tego sprawę, ale jak widać na kilka chwil całkowicie o tym zapomniał. I ona, zamiast się na niego złościć, zwyczajnie poczuła potrzebę pogłaskania go po tej głupiej czuprynie. Później będą się o wszystko martwić i sprzeczać, w tej chwili trzeba było pociągnąć interes dalej.
— Odpocząć? — Parsknęła, spoglądając na niego groźnie. — Za kogo ty mnie masz, staruszku? Że nie jestem w stanie poradzić sobie ze swoją pracą?
Mimo tego, co powiedziała musiała przyznać przed samą sobą, że nie czuła się jakoś szczególnie dobrze. To znaczy, nie czuła się też źle – była po prostu zmęczona i obolała. Ale to z pewnością od kilku godzin stania nad herbatami!
Walentynki 1939
